AKTYWNY TYDZIEŃ
- Roman Kalski
- 22 gru 2015
- 4 minut(y) czytania
Jestem pełen uznania dla członków Zespołu za zaangażowanie w nasze konikowe sprawy. Bez Was nie poradzilibyśmy sobie, a tak historia koników polskich hodowanych przez PTOP ma swoje kolejne zapisane karty.
Sobotni plan udało się zrealizować w 50%. Jacek ze swoimi pomocnikami z Ancut rano odłowili z tabunu Troye, Mariusz wypożyczył i podczepił „końską” przyczepę, i zaparkował w Ancutach. Następnie z pomącą Andrzeja sprawnie zapakowali konika do przyczepy i po półgodzinie klaczka już biegała w Kalitniku. Z Izą dotarliśmy do Kalitnika w sobotnie późne popołudnie i niestety było już za ciemno ażeby sprawdzić jak mają się konie.
W niedzielę od rana karmieni Linki (naszej rekonwalescentki) i praca z klaczami w leśnym tabunie skąd na początku tygodnia mieliśmy odłowić 6 klaczy. Oswajanie z dotykiem, zakładanie kantarków i próby prowadzenia na lonży. Oczywiście sprawdziliśmy też jak się miewa Troya. Wszystko było w porządku, tylko trzymała się trochę na uboczu, ale nie uciekała przed nami.
Poniedziałek okazał się dniem organizacyjnym. Trzeba było pospinać akcję oddzielania klaczy od źrebaków oraz wyprawy Muliny z Bobrownik do Kalitnika.
Wtorek. Po naszej wspólnej wymianie informacji ostatecznie zdecydowałem, że to klacze zostaną zabrane od źrebaków i przeniesione z kwatery E/F na kwaterę B. Źrebaki zostały w ten sposób na kwaterze którą znają i w dodatku z częścią swojego tabunu po opieką „wujka” Jaśmina. Ja, Mirka, Greta, Wojtek i Marek wzięliśmy się do pracy od 9 , a po wszystkim było ok. 15. Jak przystało na solidnych pracowników zaczęliśmy od … przygotowywania obiaduJ W końcu, gdy zakończymy pracę w ternie trzeba będzie się posilić. Oczywiście trochę naciągam historię, bowiem w tym czasie z Wojtkiem naprawialiśmy ogrodzenie oddzielające kwatery B i C. Jaśminowy tabun odławialiśmy już wszyscy razem. Odbyło się to tradycyjnie. 5 kg jabłek rozsypane w odłowni, Jaśmin złapany na kantarek i na lonży poprowadzony do odłowni. A z resztą tabunu to jest tak, że tam gdzie Jaśmin tam i wszystkie konie. Trzeba było je tylko trochę „popchnąć” tuż przed odłownią. Następnie selekcja. Wypuściliśmy z odłowni konie, które zostawały na pastwisku, a w środku została nasza wybrana szóstka + Jaśmin + Lewa ze źrebakiem. Strategia była następująca: przewodnik Jaśmin podpięty do lonży, a wraz z nim odłowione na kantarkach 2 klacze i w drogę po kierunkiem wodza Jaśmina. Najgorzej było z pierwszą dwójką. Jedna z klaczy dała się nam mocno we znaki. Pozostałe dwie pary – można by napisać – bez problemu. Wojtek skwitował to tak. Trzy klacze mogą iść od razu na lutową WYPRAWĘ. Szły idealnie. Dwie trochę gorzej, ale też dałyby radę. Trudno było tylko z tą pierwszą klaczą. W każdym bądź razie pierwsze prowadzenie okazało się całkiem niezłe i dobrze rokuje na naszą lutową wyprawę. Najtrudniejszym elementem jest odławianie klaczy. Teraz na dalszą naukę klaczy mamy 8 tygodni. W między czasie na nowym pastwisku został zainstalowany paśnik i dowieźliśmy siano, a Marek opisał 4 miesięczną klaczkę od Lewej. Nadaliśmy jej imię: Lecicha (nazwa pochodzi od gatunku ważki).











Powyżej: Marek z Tarnawką.



A pniżej krótka historia wymiany czułości pomiędzy Gretą i Jaśminem:



Kiedy my w Kalitniku przygotowywaliśmy się do akcji. O godz. 8.00 Edyta wyruszyła do Sokółki po Norberta. I tak powinien brzmieć początek nowego rozdziału w historii tego co mam nadzieję będzie działo się przez następna lata z nami i kalitnikowymi konikami. Można byłoby napisać, że ten to ma dobrze. Nawet samochód wysyłają po niego. Ale to dopiero początek opowiadania. Po ponad godzinie oboje docierają do Kalitnika. Norbert pakuje do samochodu siodło i ogłowie, piją coś ciepłego na rozgrzanie i ruszają dalej, do Bobrownik. Tak, w poniedziałek ustaliliśmy, że nie będziemy wieźć Muliny samochodem do Kalitnika, tylko Norbert wsiądzie na nią i po prostu do nas przyjedzie. Stąd Edyta w roli kierowcy, bo jakoś trzeba było Norberta dowieźć do tych Bobrownik. To „wsiądzie” na Mulinę opieraliśmy na tym, że dotychczasowy użytkownik konika twierdził że koń jest jeżdżony. Po dotarciu na miejsce, po pierwsze okazało się że nikt z zarządców gospodarstwa na nich nie czeka, a po drugie że klacz jest raczej słabo przygotowana do noszenia „ludzia” na grzbiecie. Ale Norbert, nie byłby Norbertem gdyby nie podjął wyzwania i po ponad 20 km jeździe tuż po zmroku o 16.15 nie dotarł do Kalitnika. Obu należą się gratulacje. Brawo!!! I tu wracam do początku tego akapitu. Otóż mam nadzieję, że w nagrodę na naszą pracę z konikami one będą wraz z nami znacząco częściej ruszać na wyprawy. Że w siodle będziemy zwiedzać Puszczę Knyszyńską i te wszystkie cudowne miejsca wzdłuż pogranicza z Białorusią. A Kalitnik ma tą zaletę – jak mówi Norbert warszawiak z urodzenia – że tu wychodzisz z domu i możesz ruszać gdzie chcesz. Od razu jesteś w lesie, albo na łąkach, albo wśród pól. A asfalt widzisz rzadko.



Dziś znowu byłem w Kalitniku. Pojechałem sprawdzić, czy po wszystkich tych roszadach wszystko jest w porządku. I tak było. Każdy koń na swojej kwaterze. Rozwiozłem siano do paśników i sól w lizawki. Nakarmiłem Linkę. Leśnemu tabunowi napompowałem wodę i poszedłem pocieszyć źrebaki, które od wczoraj są bez swoich mam. Trochę się na przytulaliśmy. Tu i tam kapnęła łezka, ale chłopaki nie płaczą i będzie OK (choć spośród 5 źrebaków, aż 4 do klaczkiJ).
Romek
コメント